95 lat pogody ducha

Kiedy w oku traci się błysk, widać to nawet na zdjęciach. Nie przez przypadek mówi się o oczach jako szczególnym miejscu, w którym ciało zdaje się dawać dowód, że jest tylko czarą na roszczącą sobie prawo do nieśmiertelności duszę. Nie bardzo lubię ten popowy spirytualizm, z wyjątkiem tego przypadku. Przypadku oczu.
Im lepiej kogoś znasz albo im bardziej czujesz się z nim emocjonalnie związany tym łatwiej dostrzec jest jakieś, objawiające się matowieniem spojrzenia – kłopoty. Może nie od razu złamane serce, może nie jakąś poważną chorobę, może nie kłopoty w pracy, ale co najmniej osmucające oczu zmęczenie.
Im bardziej ktoś zaprzecza, kiedy odważysz się zapytać o potwierdzenie tych smutnych obserwacji, im bardziej prycha i bagatelizuje, im bardziej macha ręką i ucieka od odpowiedzi, tym większe jest prawdopodobieństwo prawdziwości hipotezy.
Tak między nami mówiąc, to miłe, kiedy ktoś pyta czy wszystko gra, także nie rezygnujcie z takiego pytania nawet jeśli odpowiedź umyka nieco wyobrażeniom o wdzięczności.
Niestety zazwyczaj, z czasem oczy na stałe stają się mdłe i bez wyrazu. U większości tylko bardzo rzadko odzyskują blask i wtedy stają się oni dużo piękniejsi.
Jest i rewers tego medalu. Istnieje bowiem taka kategoria ludzi, którzy choć geny mogły skazać ich na mizerne warunki fizyczne, niezbyt urodziwe facjaty, rzadkie włosy i nieco odbiegające od klasycznych kanonów piękna kształty to właśnie na nich zwracamy uwagę wchodząc do wypełnionego nielichym tłumkiem pomieszczenia. To oni, w jakiś umykający prostym fizjologiczno-chemicznym zasadom sposób, przyciągają do siebie. To oni często są po prostu źródłem niezwykle korzystnej, dla wszystkich znajdujących się w strefie jej oddziaływania, aury. Każdy słyszał o magnetyzmie. Jego źródłem są oczy.
Co ciekawe ta szczególna własność wzroku pojawia się bardzo wcześnie i bywa nazywana ognikami w oczach dzieci, a potem – bywa, że nie znika i można spotkać się z żarem w spojrzeniu młodzieży, blaskiem oczu ludzi dojrzałych, mądrością i pogodą we wzroku seniorów.
Bywa różnie z tym blaskiem, a czas jest jego wielkim przeciwnikiem i właśnie dlatego tak wiele dzieciaków ma owe ogniki, a tak wiele osób dojrzałych patrzy na świat oczyma pustymi i nic nie widzącymi. Być może jest nawet jeszcze gorzej i starość, która jak mówi mądrość ludowa – nie udała się Panu Bogu, patrzy na świat z rezygnacją i zwątpieniem. Na końcu radość ustępuje samotności, a życzliwość obojętności i dawne żarzące się ogniki zamieniają się w smutne, lodowate węgielki bez szansy na ogrzanie kogokolwiek.
Na szczęście czasami bywa inaczej, choć z pewnością nie tak często jak byśmy chcieli. W ramach ostatniego dyżuru poselskiego, który niemal nie doszedł do skutku ze względu na matowiejący ze zmęczenia wzrok piszącego te słowa, kampanię i mnóstwo innych obowiązków, miałem w kalendarzu spotkanie z panią Eugenią. Co nieco, ale niezbyt dokładnie wiedziałem o wizycie. Niezbyt jednak wiele, ale zostałem pouczony, że zobowiązanie do spotkania jest nieodwołalne i sobie poradzę. Zawsze warto powiedzieć coś takiego osobie, z którą się pracuje, choć oczywiście nie zawsze to prawda. Zawsze warto coś takiego usłyszeć, choć nie zawsze chce się wierzyć. No więc decyzja o spotkaniu zapadła i nawet jeśli nie ja ją podjąłem, to była nieodwołalna. Dobrze się stało.
Jeszcze nie miałem się spóźnić. Wytyczne były precyzyjne, dlatego byłem jakieś pół godzinki przed umówionym terminem. We wtorek było gorąco, dlatego po wejściu do biura zdjąłem marynarkę i wieszając ją wyjrzałem przez okno. A na chodniku - przechadza się starsza, elegancka Pani w żółtej pikowanej kurteczce. Byłem pewien, że to moja gościni i chociaż nie widziałem jej oczu (patrzyłem z góry), to wiedziałem, że tutaj mamy do czynienia z klasycznym spojrzeniem pełnym blasku, wiary, odwagi i pogody ducha. To bardzo ciekawe, ale te wszystkie osoby, które mają taki zachęcający do nich wzrok, wcale nie muszą na nas spojrzeć żebyśmy wiedzieli, że można od nich zaczerpnąć ożywczej energii.
Zszedłem przed kamienicę, przedstawiłem się grzecznie, zaprosiłem do środka. Jeszcze na dole dowiedziałem się, że Pani Eugenia ma lat 95, a po drodze, że jest czytelniczką moich felietonów.
Usiedliśmy spokojnie, zapytałem, czy mogę poczęstować kawą lub herbatą, zostałem poproszony o pół szklanki wody. Szybciutko załatwiliśmy sprawę, którą niezwykle precyzyjnie, powołując się na przyniesione dokumenty nakreśliła mi Pani Eugenia. Zapytałem, czy zechciałaby ze mną chwilę zostać i porozmawiać. Już wiedziałem, że dzięki temu spotkaniu mogę nieco podładować do cna wyczerpany akumulator. To co usłyszałem w odpowiedzi było niezwykłe, bardzo rzadko spotykane, zaskakująco wypełnione dobrocią. Bezinteresowną i skierowaną na drugą osobę: - Ale pan ma pewnie mnóstwo pracy w związku z tą kampanią, niech ona się już skończy. Nie chcę przeszkadzać…
Dawno nie słyszałem czegoś tak miłego od obcej osoby.
Dobrze nam się rozmawiało, bardzo dobrze, a wiele z rzeczy, które zostały wypowiedziane były tak proste, oczywiste i dobre jak to pytanie czy ja, aby mam czas. Każdemu słowu – o rodzinie, dzieciach, jedzeniu, pracy towarzyszyły ferie radosnych ogników wyskakujących z jasnych oczu chronionych eleganckimi okularami.
Na koniec zostałem zachęcony do pisania felietonów, dalszej pracy i zapewniony, że w razie czego, pani Eugenia zjawi się ponownie. Ja nie będę mógł się doczekać.
Bądźcie zdrowi, rzecz jasna, ale nich uda się Państwu być dla innych takimi osobami. Ja będę się starał.
Galeria
