Cuda liście

Są takie widoki, które zostawiają ślad nie tylko na siatkówce oka. Są takie widoki i to bez względu na porę roku. Bez względu na pogodę, bez względu na okoliczności. Piękne albo wcale nie wyróżniające się w perspektywie estetycznej, ale może aksjologicznie wyniosłe – takie bliskie wzruszeniu. Skróćmy te męki – najróżniejsze.
Są oczywiście okropne, kiedy wydarza się coś strasznego, nie można znieść widoku zsyłanego nam przez los z sadystycznym okrucieństwem, z jakiego jest znany. Wtedy szybko odwracamy wzrok. Nie chcemy czegoś oglądać. Mdli nas na widok. Inaczej: robi się nam niedobrze. Zostawmy te smutne sytuacje, których wspomnienia każdemu doskwierają w chwilach, kiedy stres, zmęczenie, seria niefortunnych zdarzeń spychają nas do narożnika ringu jakim jest każdy kolejny dzień. Nie po to jest jesień.
Są jednak i inne sytuacje, kiedy ten sam los pozwala się nam napawać cudami, jakie życie serwuje tym, którzy patrzą nie tylko pod nogi. Tym, którzy szukając rozpaczliwie wzrokiem ścieżki prowadzonej jakimiś zrządzeniami niemal zawsze tuż nad przepaścią, unoszą jednak czasami oczy wysoko i widzą cuda. W twarzach dziewczyn, w ich uśmiechach, niewielkich defektach, które jako kontrapunkt podkreślają kolor oczu albo ust, kształt nosa albo dłoni, promienistość uśmiechu albo właśnie posągową powagę. W architekturze, modzie, malarstwie, motoryzacji, ale przede wszystkim przyrodzie.
Zobaczyć coś pięknego na własne oczy jest naprawdę łatwo. Wystarczy być na taki widok przygotowanym, a właściwie szukać go, czekać z niecierpliwością, wodzić wzrokiem w jego poszukiwaniu. Nie trzeba dalekich podróży, nie trzeba wielkich pieniędzy, nie trzeba czekać na słońce. Wystarczy tylko być otwartym na to, że naszym oczom w każdej chwili, w najmniej malowniczym miejscu i zupełnie nieoczekiwanym momencie, ukaże się coś, co na chwilę zaprze nam dech w piersi.
Jesień nadchodzi zawsze zbyt szybko i nie jest moją ulubioną porą roku, o nie. Nigdy, ale to nigdy nie pozwolę stać się jej ofiarą bez walki. Dlatego szukam w niej tego co najlepsze. Zapachów podkreślanych przez wilgoć. Ciepła słonecznego promienia na policzku – tym przyjemniejszego im delikatniej go smyra. Dłuższego wieczoru na kanapie. Ale przede wszystkim kolorów.
Wystarczy wyjść do parku, lasu, ogrodu. Najlepiej tam, gdzie obok siebie żyją różne drzewa, krzewy, rośliny. To jest dopiero uczta. Liście zmieniają kolory na gałęziach. Najpiękniejsze jest to, że nie ma dwóch jednakowych, że każdy robi to na swój sposób. Jedne wolą być pomarańczowe bardziej niż czerwone, a innym wystarcza żółty albo coś pomiędzy z zielonym. Część tak przebarwiona opada spokojnie na wokół pnia i spokojnie dokonuje swojego żywota, czasami tylko niepokojone przez artystyczne ambicje dzieciaków z przedszkola czy podstawówki. Inne natomiast jeszcze zielone emancypują się, pod wpływem przymrozków, z dotychczasowego towarzystwa, a po dotknięciu podłoża, bez oparcia w drzewie, jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki – sinieją i popadają w rozkład. Jedne podwijają brzegi jakby chciały uniknąć chłodu, szukając szansy na zwinięcie się w kulkę. Inne strzępi wiatr i oszpeca jeszcze podczas ostatnich tchnień życia. Są wreszcie takie, które nic robią sobie z jesieni i pozostają zawsze zielone. Wszystkie tworzą najpiękniejszą mozaikę w roku.
Wtedy tylko nie należy odrywać od nich oczy, które powinno się napaść do syta pożerając wzrokiem to co jesień funduje nam do spółki z przyrodą.
Galeria
