Gilead opanował cyberprzestrzeń!

Gilead opanował cyberprzestrzeń!

Jakiś czas temu byłem na dwóch spotkaniach, podczas których usłyszałem jako argument dla potwierdzenia jakiegoś – nie pamiętam już jakiego, twierdzenia, że cały „X” (dawniej Twitter) o tym huczy. Rozmawialiśmy o bardzo realnych rzeczach, o problemach i wyzwaniach ludzi, którzy w większości nigdy nie zaglądają na „X”, a panowie właśnie tę rzeczywistość podawali jako miejsce rozstrzygnięć. Dla tych, którzy nie mają tam konta wypada dodać, że nie istniej tam żaden mechanizm, który oddzielałby głupoty i nieprawdy od rzeczy wartościowych i ważkich. Niemal żaden, bo przecież istniej absolutna władza najbogatszego człowieka na planecie, który jako właściciel platformy, nie raz z niego korzystał realizując swoje polityczne czy biznesowe cele. Tak, to ten sam, który salutował w ponurym pozdrowieniu po zwycięstwie sponsorowanego przez siebie prezydenta JuEsEj.
Mam konto na „X” (zakładałem jeszcze na Twitterze), ale nie bardzo tam zaglądam. Z różnych powodów, z których nie takim ostatnim jest ten, że toczone tam boje nieco mnie śmieszą ze względu na swoistą wsobność. 

Niestety nie jest mi jednak wcale do śmiechu, kiedy bardzo często – o zgrozo! okazuje się, że spędziłem niezły kawałek czasu na przewijaniu instagramowych rolek. Właśnie rolkami przesyłanymi dzięki funkcji: udostępnij, komunikuje się niemała część ludzkości. 
Nie bywam zbyt często na FB ani Tik Toku, ale przecież również one są areną rozgrzewających do czerwoności trendów czy imb, czyli afer, których nieznajomość wpędza mnie w zakłopotanie w trakcie jak najbardziej rzeczywistych działań. Również tam, podobnie jak na YouTube, istnieją prorocy najróżniejszych tematów, którzy w niemal religijnym oddaniu śledzeni są przez miliony użytkowników. Również te portale mają nieprzyzwoicie bogatych właścicieli, których napędzają do działania pieniądze i władza, a żadnym wypadku chęć budowania lepszych społeczeństw i piękniejszego, bezpieczniejszego, sprawiedliwszego świata.

Piszę o tym z powodu pewnej gorzkiej refleksji, która nasunęła mi się podczas lektury dotyczącej pojęcia, które bywa nadużywane przez ludzi polityki, świata organizacji pozarządowych oraz wszystkich, którzy szczerze bądź w realizowanym przez siebie celu traktują je jako ostateczny dowód własnych, szlachetnych intencji.

Pojęciem tym jest: kapitał społeczny rozumiany na potrzeby felietonu jako zasób, który można pomnażać, wymieniać i jest użyteczny dla posiadacza czy posiadaczy - jasnym jest bowiem, że bardzo często wymienieni wyżej piewcy używają tego pojęcia w odniesieniu do określonych grup społecznych.  Felieton nie jest miejscem na definicyjne niuanse i mam nadzieję, że zostanie mi to wybaczone przez socjologicznych purystów więc pozwolę sobie potraktować kapitał społeczny jako konglomerat innych, nietrudnych do odgadnięcia kapitałów. Jakich? To jasne, że pierwsza myśl podsuwa pojęcie kapitału ekonomicznego, może potem pojawia się kapitał zdrowotny, edukacyjny czy szerzej kulturowy. 
Nad wszystkimi tymi pojęciami unosi się marksowska obserwacja dotycząca dramatycznych podziałów społecznych. Jest jasne dla wszystkich, że ekonomia wpływa na dostęp do edukacji, obie mają natomiast bezpośredni wpływ na nasze zdrowie czy uczestnictwo w kulturze. To zaś prowadzi do prostego wniosku, że jednostki czy grupy mające dostęp, będące w posiadaniu – poprzez bogactwo, edukację, świadomość, a za tym idące aspiracje i możliwości ich realizacji, wyższego kapitału społecznego, mają prostą drogę do dominacji nad mniej, z różnych względów, uprzywilejowanymi. To zaś prowadzi do zjawiska „przemocy symbolicznej”, która jest rodzajem dominacji owej elity narzucającej swoją perspektywę, pragnienia, wartości czy aspiracje innym. 
Starsi łatwo potrafią sobie przypomnieć, że istniały w przeszłości takie pojęcia jak „odpowiednie zachowanie”, „kindersztuba”, „książki, które należy przeczytać, filmy obejrzeć, utwory, które znać”, „rzeczy, których się nie robi”, „zachowania nieakceptowalne”, „temat, których się nie porusza w dobrym towarzystwie”. Można wymieniać bardzo długo. W przeszłości było czymś pożądanym – skończyć studia, piąć się po szczeblach kariery, nie partaczyć roboty. To się jednak zmienia w erze mediów społecznościowych. Zmienia radykalnie i w mojej ocenie jest bardzo niebezpieczne.

Gorzka refleksja sprowadza się bowiem do tego, że dzisiaj wcale nie zniknęły nierówności – to oczywiste; nie zniknęła zatem również przemoc symboliczna – w żadnym razie. Zmieniła się za to, warto byłoby się temu zjawisku głębiej przyjrzeć, owa uprzywilejowana elita, ludzie będący nośnikami naszych życiowych oczekiwań, wyznaczający aspiracje milionów, stanowiący wzór dla mas.
Jeśli bowiem ogromną część naszego życia spędzamy zanurzeni w mediach społecznościowych. Jeśli są one – dlatego podałem przykład na wstępie, źródłem argumentów w debacie publicznej. Jeśli rządzą nimi kompletnie nietransparentne algorytmy zaprojektowane w celu wywierania wpływu, a ostatecznie uzyskiwaniu zysku, to kto dzisiaj jest źródłem symbolicznego ucisku, a kto jego ofiarą?

Dodajmy do tego kilka danych dotyczących kłamstw rozsiewanych na poszczególnych platformach, które przywoływałem. Bardzo delikatnie licząc 20% informacji na Tik Toku dotyczących kwestii publicznie istotnych („public interest”), które podlegają częściowej analizie jest fałszywych. Odsetki kłamstw w tej kategorii na „X” to 11%, na FB – 13%, a na Instagramie 8%. 
Tak właśnie wygląda współczesna debata w sprawach polityki, spraw społecznych, kwestiach klimatu, edukacji czy zdrowia. Dla mnie to przerażające.
Jeszcze straszniejsze jest to, że w dziedzinach, które są najpopularniejsze na tych platformach, które mają największe zasięgi, czyli bardzo szeroko rozumianej rozrywki, poradach różnej maści coachów czy „ekspertów” nikt nie próbuje nawet zapanować w kwestii ich prawdziwości, wiarygodności czy zgodności z rzeczywistością. A to właśnie oni przemawiają do naszych dzieci, młodzieży, rodziców i do nas samych mówiąc nam jak się wzbogacić, nie mieć zmarszczek, traktować przyjaciół, partnerkę, co jeść, ubierać, czym jeździć i dokąd wybrać się na wakacje. Jeśli ktoś się tym radom nie poddaje jest przegrywem.

Jeden dramatyczny przykład tego, jakiej zmianie uległo źródło przemocy symbolicznej oraz kto dzisiaj, dla wielu, posiada najwyższy kapitał społeczny, dzięki któremu może narzucać swój punkt widzenia oraz życiowe aspiracje. Jakiś czas temu widziałem rolkę, mam nadzieję, że fałszywą, ale nie zmienia to faktu, że viralową, w której osiemnastolatka chwaliła się tym, że kilka minut po osiągnięciu pełnoletności otworzyła kanał dla dorosłych na jednej z platform i dzięki temu ma zamiar „pracować” tylko przez kilka kolejnych lat. Jeśli bowiem ktoś po 25 roku życia musi chodzić do pracy – zmarnował życie - stwierdziła bardzo doświadczona osiemnastolatka.  Ani słowea nie było tam o edukacji, wykształceniu, szacunku do pracy, trudzie, znoju, budowaniu związku – czysta internetowo-striptizowo-materialistyczna przemoc symboliczna.

Dlatego trzymajmy się, jak tylko można mocno. Dzisiaj, hasło żeby nie dać się zgnębić sukin…nom przenieśmy z Gileadu do sieci.

patrykgabriel.pl

 

Galeria

Zdjęcie 1

Kategorie