Milion razy za dużo

Mam wrażenie, że istniejemy w jakiejś pułapce niepamięci. Nie będę tutaj prowadził jakiejś wiwisekcji moich lęków, ale być może właśnie dzielenie się pewnymi obawami może stanowić sposób na radzenie sobie z nimi. Dlatego napiszę, w strasznie konwencjonalny sposób, który nie ma wiele z rzeczywistym oczekiwaniem na odpowiedź – pozwólcie Państwo, że zwrócę uwagę na pewną dolegliwość współczesności.
Problemem tym jest brak miejsca na naszych neurologicznych twardych dyskach. Wyobraźmy sobie sytuację - dla wielu z nas dosyć codzienną, w której oglądamy serial, a jednocześnie przewijamy rolki i rozsyłamy je znajomym. Jeszcze niedawno mogliśmy chociaż być przekonani, że to co oglądamy w mediach społecznościowych, w jakiś sposób koresponduje z rzeczywistością. Ostatnie miesiące zerwały ten związek w sposób nieodwracalny. Sztuczna Inteligencja nie tylko postawiła znak zapytania przy niemal wszystkim co dzisiaj widzimy, ale daje dodatkowe tryliony terabajtów niepotrzebnych zazwyczaj danych. Do czego to prowadzi? Po takiej serialowo-społecznościowej sesji popołudniowej, która rzekomo ma nam pomóc w zrelaksowaniu się po ciężkiej pracy, kolejnego dnia nic z tego nie pamiętamy. W najlepszym razie pamiętamy jakieś strzępy.
Uświadamiam sobie to niemal codziennie w sposób bolesny, ale naprawdę poczułem dreszcz egzystencjalnego niepokoju, kiedy postanowiłem w tym miejscu streści w formie felietonu moje przemówienie podczas akademii z okazji 145-lecia I Liceum Ogólnokształcącego im. Marii Skłodowskiej-Curie, którego jestem absolwentem.
Chciałem iść na łatwiznę. Usiadłem i w związku z improwizowanym charakterem wystąpienia otworzyłem folder w mojej głowie – przekonany, że za piętnaście minut wszystko co potrzebne zostanie przeniesione na cyfrową papeterię programu „Word”. Niestety okazało się, że nie dysponuję dostępem do pliku, który mógłbym skopiować na papier. To nie tylko nieco mnie zaniepokoiło, ale bardzo mocno pokazuje, jak bardzo cyfryzacja zainfekowała nasz język.
Oczywiście podzielę się z Państwem tym, co powiedziałem, ponieważ nie tylko jestem dumnym absolwentem „Czerwonego Ogólniaka”, nie tylko wierzę w hasło „Nigdy nie będziesz szedł sam”, które na sztandar naszej szkoły wprowadził mój młodszy brat Łukasz, ale uważam, że zawsze warto wspominać o rzeczach, które są dla nas ważne.
Pominę wynikające z klimatu chwili didaskalia, których odtworzenie byłoby dla mnie – jak wynika z problemu pułapki niepamięci – dosyć trudne, a na dodatek, na które tradycyjnie nie mam wystarczającego czasu i przejdę od razu do kwestii zasadniczych.
Pytanie, które zadałem sobie w duchu, wspinając się na schody prowadzące na scenę kina „Sokół”, brzmi – „Co ważnego dała mi szkoła, którą ukończyłem niemal trzy dekady temu?”
Bardzo szybko ustaliłem- sam ze sobą, że zwrócę uwagę na trzy sprawy.
Pierwsza i z pewnością najważniejsza to ludzie, których tam spotkałem. Oczywiście powinienem napisać o naszej pani wychowawczyni Gizeli Dembińskiej, ale jestem przekonany, że tej osobie poświęcę jeszcze w przyszłości osobny tekst.
Tym razem zasygnalizuję, że ludźmi, których obecność do dzisiaj ma wpływ na moje decyzje i działania są spotkani przy Hallera – koleżanki i koledzy. Gromadka ludzi inteligentnych, pogodnych zazwyczaj, a często nawet wesołych, ale jednocześnie raczej poważnych ponad wiek. Właśnie z ich patrzeniem na życie wiąże się sprawa druga, którą wspominam jako wkład tamtych czterech lat w klasie matematyczno-fizycznej w moją życiową drogę. To bez najmniejszej wątpliwości są aspiracje i ambicje. To właśnie tam zrozumiałem dokładniej coś, co było moją ścieżką już wcześniej jako sportowca. Trzeba być ambitnym i konsekwentnie stawiać sobie wynikające z aspiracji życiowych zadanie, a następnie konsekwentnie je realizować. Takie spojrzenie na życie prowadzi do sprawy trzeciej – ambicji brania odpowiedzialności – przekształcania otoczenia, pracy na rzecz zmieniania świata na lepsze. Również poprzez nieustanne próby stawania się lepszym.
Moje wystąpienie było oczywiście znacznie dłuższe, ale jak napisałem wyżej, jego fotografia nie zachowała się w mojej głowie.
Niedawno zmarły niespodziewanie Stanisław Sojka pisał o „cudzie niepamięci”, ale ja konsekwentnie będę się trzymał stworzonego na potrzeby tego tekstu pojęcia „pułapki niepamięci”, a może nawet ostrzej „przekleństwa niepamięci”, które wcale nie wykluczają prawdziwości słów autora „Tolerancji”.
Nieco napisałem już o problemie, ale raczej w duchu, który wynika z wpływu mojej socjologicznej części wykształcenia. Najlepiej przemawiają jednak do nas liczby, to fakt, którego nie należy lekceważyć ani się na niego obrażać. Dlatego bardzo proszę szanownych Czytelników mocno złapać się poręczy. Kiedy w Antyku wiedza była przekazywana ustnie, a aspirujący do wiedzy ludzie zapamiętywali lekcje swoich nauczycieli – zgodnie z zasadą: „Repetitio est mater studiorum”, osoba dobrze wykształcona w ciągu swojego życia przyswajała dawkę informacji odpowiadającą kilkunastu książkom, informatycy przeliczyliby to na około 100 MB danych. Dzisiaj, przeciętny użytkownik Internetu, przyswaja około miliona razy większą dawkę informacji, choć nasze możliwości przyswajania danych wcale nie wzrosły w takim wymiarze. Oznacza to przyczynę przekleństwa niepamięci, ale jednocześnie udowadnia, że wcale nie wzbogacamy się poznawczo tylko podlegamy bardzo niebezpiecznemu, ogłupiającemu przeciążeniu informacyjnemu.
Galeria
