Obowiązek, powodzenie, wdzięczność

Obowiązek, powodzenie, wdzięczność

Gdyby to nie działo się tak szybko i było tak trudne do zapamiętania, mógłbym zapisywać jako felieton proces wzbudzania w sobie natchnienia, który można mniej romantycznie nazwać chaotycznym poszukiwaniem inspiracji. Nie wiem, czy jest tak nadal w szkołach średnich, właściwie za moich czasów działo się to już nawet pod koniec podstawówki, ale cały paradygmat oswajania młodych ludzi z klasyką polskiej literatury opierał się na rozdarciu pomiędzy rozumem a uczuciami. Nie będę rozwijał tego wspomnienia, mogę tylko jednostronnie napisać, że z czasem okazało się, że nie jest to najlepszy sposób na zrozumienie świata i ludzkiej w nim kondycji. Ja zaś pisząc jakikolwiek tekst jestem raczej w drużynie „szkiełka i oka”. 

W wypadku bowiem wzbudzania natchnienia jest to proces czysto wyrozumowany. Kiedy siadam do napisania tej cotygodniowej - circa strony dwunastką, w takiej sytuacji, złośliwie wszystkie tematy okazują się przebywać właśnie na wakacjach w jakiś odległych krainach. Nie jest tak, że siadam do komputera i pstryk – muza obejmuje mnie swoim pachnącym i delikatnym ramieniem, a jej usta szepcą mi do uch kolejne wersy tekstu, który przepływa przez opuszki palców na cyfrową biel ekranu. Jest raczej lekka panika poprzetykana kilkoma telefonami czy wiadomościami: - Masz jakiś pomysł na felieton? Napisać coś dla Ciebie? 

Zdarza się, że odsiecz albo jej nadzieja przychodzi w wiadomości zwrotnej. W tym tygodniu byłoby to z pewnością, gdybym kogoś zapytał - czego nie zrobiłem: - Może coś świątecznego napisz?
Brawo! Dobry pomysł! Sam na to pewnie bym nie wpadł, ale jakoś się udało. I potem nagle nie pojawiła się muza, za to do głowy zaczynają kicać zajączki, tuptać kurczaczki, lekko pobekując - brykać owieczki. Przed oczyma staje złośliwie, wykonany z samego pokolorowanego cukru, Jezus wsparty na wysokim drzewcu proporca, też zresztą jadalnego. Pojawiają się wiadra wypełnione wodą, mokre dziewczyny piszczące w tonacji nieosiągalnej w żaden inny dzień tygodnia, biała kiełbasa, poranna Msza Święta, pobrudzona czerwoną farbą z figurki niesionej w trakcie procesji, komża z haftem richelieu produkcji Babci Irenki.
I wiele innych wspomnień, które w procesie pozbawionym uczuć należy myślowo zaprząc do zbudowania spójnego tekstu. W jaki sposób? Głównie poprzez bezwzględne nieuleganie pokusie skręcenia w uliczkę powspominania któregoś szczegółu i obsadzanie go w roli głównej tekstu. Trzeba z tego bezwzględnie zrezygnować, bo każdy dorosły, nawet jak się przed sobą nie przyznaje, to jednak wie, że życie składa się z regularnego rezygnowania, tracenia, odrzucania. W głowie się nie mieści, jak wiele trzeba poświęcić w życiu.

I właśnie w takim momencie pojawia się pierwszy moment, w którym uświadamiam sobie, że powinienem z Państwem podzielić się życzeniami, które sam chciałbym otrzymać na te Święta. Dlaczego właśnie w tym momencie nadeszło olśnienie, skąd pojawiała się ta pewność? 
Właśnie dlatego, że sensem tych Świąt jest poświęcenie i rezygnacja, na dodatek naprawdę heroiczna, bo ostateczna. Rezygnacja ze świata doczesnego, poświęcenia własnego życia dla innych. 
W cieniu toczącej się wojny, należy wszystkim nam życzyć żebyśmy potrafili docenić poświęcenie innych, a los nie skazał nas na konieczność rzucenia na szalę życia naszych bliskich i swojego. Żebyśmy umieli też dostrzec rys poświęcenia w działaniach osób, które nas otaczają, z którymi pracujemy i żyjemy. Często nie są to rzeczy heroiczne, a wymagają poświęcenia.
Wielu z nas cierpi prawdziwie i szczerze. Nawet jeśli są pięknie ubrani, nawet jeśli wzbudzają zachwyt innych – swoim uśmiechem, pracowitością, intelektem, poczuciem humoru, pogodą ducha. Cierpi w milczeniu, a jeśli życie nie pokarało ich jakimś okrutnym ciężarem nałożonym na barki – chorobą czy nieodwracalną stratą, często cierpi na niezrozumienie. Marzy o odrobinie wdzięczności.
Życzę nam wszystkim, żebyśmy na nią zasłużyli sami umiejąc ją okazywać. Bo przecież nie wszystkim się ona należy, ale jest miła równie w chwili jej otrzymywania, jak i okazywania.
Nie wiem, jak to zabrzmi, ale życzenia są autorskie i można przyjąć tylko ich część, tę która komuś pasuje. 
Dlatego nie boję się napisać żebyśmy spróbowali nie gniewać się na świat, jeśli nie zostaniemy nagrodzeni za przykładne spełnianie sowich obowiązków.  I taka sytuacja się zdarza oczywiście. Wszyscy dobrze to wiemy. Tymczasem przecież również my mamy szansę kogoś nagrodzić. Zanim się pogniewamy, mamy też szansę spróbować zrozumieć czy niespełniony obowiązek nie jest po prostu ponad czyjeś siły. Zresztą może sami bierzemy ich na siebie za dużo? To przecież się zdarza, a w związku z tym żebyśmy w obowiązkach wymaganych wobec innych, spróbowali odnaleźć klucz do opanowania własnych. To oczywiście nie jest łatwe, ale święta też nie są byle jakie.
Mało oryginalnie życzę nam wszystkim pomyślności i powodzenia. Jeśli nie nadejdą od razu, jeśli nie będą wdzierały się w nasze życie nachalnie jak przekaz ruskich trolli internetowych, jeśli zaczniemy do nich tęsknić to pamiętajmy, że one wcale nie muszą zależeć tylko od nas. To zaś uczy pokory i daje nieco oddechu. No i przyznaję, jest mało amerykańskie.

Cześć spełnionych życzeń dają szansę na wyrwanie nas z objęć samotności, która jest zmorą XXI wieku najstraszniejszą z wszystkich. Pamiętajmy o tym podczas tych rodzinnych dni, odpocznijmy od skrolowania, uśmiechnijmy się do siebie, pogadajmy ze sobą, a ja bez względu na wszystko, życzę Państwu: bądźcie zdrowi!

patrykgabriel.pl

Galeria

Zdjęcie 1

Kategorie