Pan Lucek patrzy wyniośle i tylko ziewa, podczas gdy Skolsiu nawet nie otworzył oczu

Z każdej strony napadają nas z brutalną bezwzględnością tysiące porad, które pod pozorem troski o naszą skórę, podwójny podbródek, obręcz biodrową, chrapanie, a nade wszystko zdrowie psychiczne i dobrostan - ogólnie rzecz biorąc, wpędzają nas w pułapkę, w jaką wpadli bohaterscy obrońcy „Górki” przy Ejsmonda. Tak zwany kanał, czyli po prostu droga w jednym kierunku, bez możliwości nawrotki.
Podejmujesz bój i jeśli nie jesteś przedstawicielem mainstreamowej nadkultury dwudziestopierwszowiecznego mesjanizmu spod znaku debila wzywającego do używania napalmu, już wiesz, że poległeś. Nieodwołalnie. Ostatecznie żegnając się z rzeczywistością w poczuciu wstydu, rozczarowania, depresji. Jednym słowem mizerii (nie mylić z pysznymi ogóreczkami, śmietanką i odrobiną cukru oraz soku z cytryny) swojej egzystencji.
Chociaż, jeśli Bóg nie pozbawił Cię resztek rozumu, to już w siódmej sekundzie wysłuchiwania rady specjalisty od ezoteryki – dajmy jako przykład specjalistów od przywoływania bogactwa siłą skupionych myśli, przeczuwasz, że jest to nieco podejrzane. A mimo to oglądamy te bzdury. Prawda? Ja przynajmniej oglądam i piszę te słowa z garnka, w którym ktoś niepostrzeżenie umieścił mnie niczym w kotle piekielnym i teraz podgrzewa, nieśpiesznie, ale jednak konsekwentnie. A czy ja mam na sumieniu takie grzechy? Żeby mnie zaraz jak raka. Żeby na zatracenia, a potem jako element skromnej sałatki o smaku dywidendy dla Wielkich Lalkarzy, którzy zamiast sznureczków pociągają za algorytmy?
Niby wiem, że przecież nie uda się urosnąć od skłonów w przód albo zmądrzeć od powtarzanych trzy razy w tygodniu po pięć minut ćwiczeń oddechowych. A mimo to oglądam, brnę w bagno oglądania, bezczeszczę czas - święty przed końcem piątej dekady. Szybszy, krótszy, bardziej złośliwy czas niż ten w wieku chrystusowym albo w zamierzchłej przeszłości czasów naiwnej wiary, że coś świat obchodzimy. Czas przez palce. Czas przez rolki.
I nie daj się skusić, ponieważ każde wdrożenie bezcennej, a jednak opłacanej obejrzanymi reklamami, rady prowadzi w ciemny zakończenie, z którego ucieczki nie ma. Nikt jej nie zaprojektował. Nikt nie ma interesu, żeby wyjście ewakuacyjne wybić w absolutnie nieporowatej rurze, w którą wpędzają nas przekupnie ze społecznościowego bazaru ułudy, łakoci sycących próżność publiki, jej miłość do bycia okłamywanym, bzdurną nadzieję na łatwe rozwiązania.
Znalazłem jednak rozwiązanie. Łatwe, darmowe i dla wszystkich – bez względu na ilość pompek, które są w stanie wykonać. Podejrzane? Znacie mnie.
Rozwiązanie jest blisko, nikt nie przerywa go reklamami. Daje gwarancję spokoju. Nie będę trzymał w niepewności oczu śledzących ten tekst, być może w przerwie między seansami mediów społecznościowych.
Tą ucieczką, dla której najlepszym podkładem wydaje się być „Time” Hansa Zimmera z „Incepcji” jest przyroda. Tak blisko, taka banalnie darmowa, nieoczekiwanie zwyczajna i zabójczo skuteczna. Widzieliście roleczki z naszych spacerów? Widzieliście Łukasza z Helusiem czy teraz częściej z potężną i wesołą Etną?
Od niedawna mamy na styku zieleni i ciepła piękny, duży taras. Zadaszony, oświetlony i bardzo przytulny. Kamil nam zrobił ze swoją ekipą.
Siadam tam sobie, dopóki pogoda pozwala i myślę o tym jak jestem bardzo zmęczony, że może warto byłoby coś w tym stanie zmienić, że tak dalej nie można. Siedzę i bardzo często, gdzieś w pobliżu, nie wiedzieć skąd, zupełnie bezszelestnie pojawia się parka naszych kotków.
Pan Lucek czasami ziewnie albo tylko się przeciągnie i rusza nie wiadomo, dokąd, bo chodzi, gdzie chce i nikt mu nie podpowiada z czarnego lusterka: jak ani z kim, bo ma pod ogonem media społecznościowe. Rudziutki, jak wielki Paul, Skolsiu nie szlaja się tak bardzo, ale raczej nie reaguje na uwagi dotyczące pory chodzenia spać. Koty chodzą spać, kiedy chcą i gdzie chcą. Czasami w jakiś chaszczach, innym razem w drewutni, ale jeśli przychodzi im na to ochota – wskakują sobie, całe umorusane błotem, wprost w świeżutką pościel.
Obaj bracia biegają cichutko albo robią harmider zgodny z aktualnym samopoczuciem. Zabijają myszki i ptaszki, co rozdziera serce ich rodzinom, ale i w naszej nie jest pochwalane. Nie zauważyłem, żeby choć trochę je to obeszło, bo nie walczą o atencję. Czasami po prostu żądają miziania, ale tylko kiedy mają na to ochotę.
Oczywiście ryzykują podczas tych swoich wędrówek przejechanie na polnej drodze przez nagrzanego Łajzę, ale są wolne i szczęśliwe. Tak przynajmniej wyglądają.
Dlatego – Szanowni Państwo – dopóki jesień jest złota bardziej niż polska, pooglądajcie zwierzęta i opadające liście i nigdy, ale to nigdy: „Nie dajcie się zgnębić sukin…om”.
Galeria
