Remigiusz Kafka

Usiadłem i przeżegnałem się z wdzięcznością, kiedy uzmysłowiłem sobie, że ponad trzydzieści lat temu wchodziłem w dorosłość. Wchodziłem, jak większość z nas z wiarą, że świat na mnie czeka z utęsknieniem i niecierpliwością. Wyobrażałem sobie wiele, uznając, że stadiony czekają, żeby zapełnić się na moją wizytę w barwach Wierzycy, Lechii, a potem Milanu. Czytelnicy niecierpliwią się w kolejkach do księgarń, żeby nabyć pachnącą farbą drukarską debiutancką powieść, po której nastąpi długotrwała pisarska remisja wynikająca z młodzieńczej fanaberii wzorowanej na oszczędności wzorowanej na autorze „Buszującego w zbożu”. Dziewczyny zaś prowadzą karczemne awantury, których efektem ma być ustalenie kolejności, w jakiej będą się ze mną oprowadzały po mieście.
Wchodziłem w tę dorosłość w fantastycznym uniesieniu, które charakterystyczne jest dla głupoty towarzyszącej młodym, wierzącym, że świat jest miejscem pełnym światła. Pomińmy wątek, w którym chciałbym się z takim głupim, ale z drugiej strony – uroczo niewinnym, sposobem myślenia rozprawić.
Wchodziłem w drugą część liceum w naprawdę dobrym humorze, świetnym towarzystwie, w kochającej się rodzinie i z niepohamowanym apetytem na czytanie.
Czytałem naprawdę dużo. Wśród lektur, które wówczas zrobiły na mnie największe wrażenie z pewnością w pierwszej dziesiątce, a może nawet piątce, była „niedokończona powieść” Franza Kafki pod rozbudzającym marzenia tytułem „Ameryka”. Pamiętam, że byłem naprawdę grubo zdziwiony, kiedy już pierwsza strona wydania, które było w naszym domu, zaskoczyła mnie trwającym kilkadziesiąt linijek opisem sposobu dochodzenia do sukcesu w kraju, który dla wielu z nas do dzisiaj pozostaje miejscem uosabiającym nadzieję na sukces, sławę i dobrobyt. Pewnie już rzadziej, ale jednak wciąż ten wielki mit funkcjonuje w krwiobiegu kultury Zachodu albo – zgodnie ze współczesnym nazewnictwem – Północy. Cały ten przepis sprowadzał się, o ile dobrze pamiętam, do stwierdzenia, które może odkrywcze nie jest, ale czas zweryfikował je pozytywnie, że należy zacząć na samym dole, a potem mozolnie, dzień po dniu pokonywać kolejne przeszkody w drodze na sam szczyt. O ile mnie pamięć nie myli, a co potwierdzały przedstawione na kolejnych stronach perypetie głównego bohatera, autor „Zamku” żadnych gwarancji skuteczności nie dawał.
Pamiętam jeszcze, że książka zaskoczyła mnie zdecydowanie lżejszym, choć o ile nie ulegam jakiemuś pomyleniu, nie mniej okrutnym tonem niż ten, który znałem z czytanego, jako lektura szkolna „Procesu”.
Napisałem, że młodość upływała mi w dobrym towarzystwie. Wówczas nikt nie ośmieliłby się mierzyć wartości kolegi czy koleżanki ich przyszłymi sukcesami. Dzisiaj, pisząc te słowa w Warszawie, nie zaszkodzi wyrazić dumy z tych, które stały się udziałem licealnych towarzyszy adolescencji. Tym bardziej, że właśnie wybieram się na wieczór autorski jednego z nich.
Remigiusz Grzela nie był z najbliższego kręgu moich kolegów, a mimo to kumplowaliśmy się zdecydowanie bardziej niż z innymi kolegami z innych, niż klasa „A”.
Były tego dwa powody. Po pierwsze, na Konstytucji dzieliłem podwórko z braćmi Arkiem i Bartkiem, którzy co jakiś czas byli odwiedzani przez Remka będącego ich kuzynem. Nie wiem, jak to działa dzisiaj, ale wtedy takie znajomości miały ogromne znaczenie. Po drugie zaś, łączyła nas słabość jaką wykazywała do nas pani profesor Teresa Jankowska. To właśnie ona zachęcała nas do startu w olimpiadach polonistycznych, w których udawało się nam przedostawać do rejonów, które gwarantowały najwyższą ocenę z ustnej matury.
Moje plany nie za bardzo się spełniły, chociaż w „Wierzycy” zagrałem i byłem nawet pierwszym magistrem w jej barwach. Nobla nie wziąłem, ale za to piszę do Państwa co tydzień. Najlepiej poszło mi z dziewczynami. Od dwudziestu pięciu mam tę samą, którą z miłością oprowadzam raczej po lasach, ale to ze względu na rosnące z wiekiem zamiłowanie do przyrody.
Wszystkich Państwa, jak co tydzień zachęcam do tego, „żebyście nie dali się zgnębić sukin…om”, byli zdrowi i kupili książkę „Poszukiwany Franz Kafka” Remigiusza Grzeli.
Galeria
